Zaskoczyliście mnie 🙂 Kiedy te kilka miesięcy temu spłodziłem pierwszą część artykułu dotyczącego najlepszych tekstów z boiska, nie przypuszczałem, że wykażecie się, aż taką inwencją i podrzucicie mi aż tyle pomysłów.
I, nie ukrywam, że bardzo cieszę się, że tak zostałem zaskoczony.
Pisząc pierwszy artykuł z serii nie przypuszczałem, że tematów i pomysłów wystarczy, aż na 5 pełnych wpisów!
Jedno z moich dużych marzeń – czyli zrobienia z magicznych lat 90 swoistego „pamiętnika”, do którego z nostalgią po latach będziecie można wrócić nabiera realnych kształtów.
Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o przestrzeń piłkarsko-boiskowo-podwórkową wyczerpałem chyba większość kultowych cytatów.
Zanim zabierzesz się za lekturę, przeczytaj poprzednie wpisy z serii:
- Najlepsze teksty z boiska część 1 >>>
- Najlepsze teksty z boiska część 2 >>>
- Najlepsze teksty z boiska część 3 >>>
- Najlepsze teksty z boiska część 4 >>>
A o to przed Wami część 5 tekstów:
31. Ostatnia przysługa bramkarza
Jednym z głównych punktów zapalnych podczas rozgrywania meczów, był fakt pobiegnięcia i przyniesienia piłki, gdy znalazła się za bramką.
Siatek w bramkach nie było, więc bez różnicy, czy był gol, czy też bramki nie było – za każdym razem po zagraniu po piłkę trzeba było biec.
Złota zasada mówiła „kto peci – ten leci”. Jeżeli nie trafiłeś piłką w bramkę, musiałeś po nią iść.
Jednakże istniał od niej wyjątek w postaci ostatniej przysługi bramkarza – gdy na bramce następowała zmiana (na przykład podczas gry w marynarza), bramkarz był zobligowany do pobiegnięcia i wyszukania w krzakach „ostatniej” piłki, którą to niejako przekazywał swojemu następcy.
32. Nie weszłaby!
W czasach gdy dorastaliśmy, dobre boisko (czyli takie, które posiadało chociażby bramki), było prawdziwym luksusem.
Jeżeli takowe w sąsiedztwie się znajdowało, najczęściej było okupowane przez starszych – do których lepiej się było nie zbliżać, gdyż wzrastało dramatycznie ryzyko wykopania piłki na szkołę (o tym szerzej w innym wpisie).
Dlatego też zwykle wykorzystywaliśmy każdy fragment podłoża, który był choć w miarę równy – szybko przekształcając go w miniWembley.
Często na takim boisku bramki robiliśmy z plecaków, ich szerokość pieczołowicie była odmierzona tip-topami.
O ile z szerokością właśnie problemów nie było przy ustalaniu zdobytych bramek, o tyle z wysokością już tak – stąd bardzo często kłóciliśmy się o to, czy piłka, która leciała górą – weszłaby czy też nie weszła do pełnowymiarowej bramki.
33. Gramy o złoty strzał/złotą bramę
W życiu każdego podwórkowego meczu, przychodził taki czas, że należało go zakończyć. Zwykle jak robiło się tak ciemno, że piłka przypominała śmigającą, pełzającą białawą plamę. Lub jej właściciel musiał iść do domu na obiad.
Zwykle wtedy mecz był kończony tak zwaną „złotą bramką” – czyli, kto pierwszy strzelił ten wygrywał.
To co najzabawniejsze w tej zasadzie to fakt, iż bardzo często graliśmy o złotą bramkę, bez względu na (najczęściej hokejowy) wynik.
I o ile co do samego faktu zagrania o złotą bramkę obie strony zgadzały się bez problemu, to już ustalenie kto wygrał mecz zawsze powodowało narastające waśnie: strona, która wygrała mecz, a nie strzeliła złotej bramki twierdziła, że bramka się nie liczy, a strona, która przegrywała, lecz udało jej się wpakować piłkę do siatki – wprost przeciwnie.
I tak było za każdym razem 🙂
34. Karne!
Jeżeli jesteś piłkarzem z krwi i kości i sama złota bramka Ci nie wystarczy – w odwodzie czekają karne. Rozgrywane niemalże pod koniec każdego meczu – bez względu na to, kto wygrał, kto przegrał, kto strzelił złotą bramkę.
Karne były swoistym sygnałem, na to, że więcej meczów tego dnia się nie odbędzie – wszyscy rozkładaliśmy się na trawie i leniwie czekaliśmy na rozstrzygnięcie kolejki (najczęściej strzelali wszyscy zawodnicy).
Z tego co pamiętam, karne nie powodowały aż tak zaciekłych emocji jak złota bramka.
35. Pierwsza wolna
Grając na najczęściej niewymiarowych boiskach pozwalało się drużynie, która zaczynała zacząć od pierwszej wolnej – czyli przeciwnik nie mógł dotknąć pierwszego podania między zawodnikami.
Często też ta zasada dotyczyła wykopywania (gdy ustalaliśmy, że auty będą grane z nogi) autów – pamiętam, że często w przypadku autu, ta zasada rodziła zabawne sytuacje.
Wykopywało się piłkę z autu w kierunku bramki przeciwnika, obrońcy przeciwnika nie mogli piłki dotknąć, ale musieli być jak najbliżej by zablokować ew. strzał.
Drużyna wykopująca znowu nie chciała kopnąć piłki za wcześnie, czekając na najlepszą okazję do oddania tego strzału właśnie.
W związku z czym obie drużyny skakały naokoło piłki, czekając z dotknięciem na odpowiedni moment.
Czasem zdarzało się, że piłka przeleciała całe boisko i wypadła na aut z drugiej strony – bo dogodny moment nigdy nie nastąpił.
36. Saaaaam!
Gdy nasz rączy napastnik wyforsował się z piłką do przodu, a my nie mieliśmy siły (lub chęci) by gnać zaraz za nim – krzyczeliśmy Saaaaaam! by wiedział, że ma błogosławieństwo partnerów z drużyny na szalony drybling, próbę ogrania obrońców i strzelenia bramki.
Błogosławieństwo było o tyle ważne, iż snobistyczna gra była mocno piętnowana.
37. Nie idź na Żyda/Nie żydź się!
Zasada nawiązująca do tej powyższej – gdy komuś włączył się Maradona, czyli uwierzył w swoje magiczne możliwości z Fify i podjął próbę samotnego przedryblingowania wszystkich przeciwników, ściągał na siebie gniew całej drużyny, która to tym hasłem była zmuszona przywołać do porządku nieszczęsnego dryblera.
Oczywiście jeżeli taki samotny rajd został zakończony golem – ekskomunika tymczasowo bywała zawieszona (do kolejnej straty).
38. Wykopałeś – idziesz! / Kto peci ten leci
Masz krzywą nogę? Nie trafiasz w bramkę? Zasuwaj po piłkę, która wylądowała gdzieś w krzakach lub w płynącej poblisko rzeczce.
Bardzo sprawiedliwa zasada 🙂
39. Nie gramy na auty
Jak wspomniałem wcześniej, bardzo często bywało tak, że boiska na których graliśmy były niewymiarowy – w związku z tym granie na auty mijało się z celem – więcej byłoby autów niż faktycznej gry.
Ta zasada pozwalała nam grać na zasadach hokejowych, co często powodowało dziką walkę o piłkę między drzewem, śmietnikiem, ławką, a panią wyprowadzającą psa.
40. Ostatni!
Jeżeli obrońca posiadał piłkę i był tyłem do bramki – należało mu zakomunikować, że jest ostatni – by nie próbował „kiwania się”.
Drybling taki (jakąś dziwną złośliwością losu) – często skutkował stratą piłki i w konsekwencji bramki.
I to chyba tyle 🙂
Uff, trochę się tego uzbierało.
Jeżeli podobał Ci się ten tekst, to mam trzy prośby:
Jeżeli podobał Ci się ten tekst, to mam trzy prośby:
- Zostaw komentarz pod artykułem – czy wśród tych 40 tekstów z boiska jest jakiś, o którym zapomniałem? (to dla mnie cholernie motywujące) – napisz jakie Ty masz wspomnienie z tym tematem, z czym Ci się kojarzy, co wspominasz najlepiej.
- Zajrzyj do naszego sklepu – znajdziesz tam koszulki z motywami z lat 90 >>>
- Polub Fanpage Magicznych lat 90, codziennie nowe wpisy oraz odpowiedzi na pytania o wspomnienia