Puchar Świata w skokach narciarskich oglądał każdy. Znajdźcie mi rodzinę, która co sobotę i niedzielę nie zasiadała przed telewizorem i nie kibicowała Adamowi Małyszowi, to przestaję jeść chipsy! Nie ma (na szczęście)!
Zresztą najlepsze wspomnienia to te, gdy całą rodziną zasiadamy przed – jeszcze wtedy chyba – Grundigiem, srebrnym, masywnym i ciężkim i trwamy jak zaczorowani. Czas się zatrzymuje, nastaje magia chwili, bo skacze on, nasz Orzeł z Wisły 🙂 jakbyśmy oglądali telenowelę!
Mumin zawsze w nerwach, byle dokopać Niemcom i Ahonenowi, Padre siła spokoju i ja mały roztrzepaniec z sercowym rozdwojeniem!
Dlaczego?
Bo dla mnie szczytem emocji była rywalizacja Pana Adama ze Svenem Hannawaldem. Tak, to ten anorektyczny niemiecki skoczek, który napsuł nam krwi i ścigał się z naszym Adasiem jakieś 2 sezony.
A ja… Zakochana byłam w nim ogromnie, miał zostać moim mężem i mieliśmy być na zawsze szczęśliwi. Mumin dokuczał, że jak będziemy chodzić na spacery, to będę go miała przywiązanego na sznurku i jak mocniej zawieje, to będzie jak latawiec…
A ja chciałam mieć taki latawiec i byłam rozdarta, bo z jednej strony zależało mi, żeby wygrał mąż, a z drugiej Pan Adam – skromny, uroczy, z nieśmiertelnym wąsem. Nasz – Polak! Najgorzej, że Pan Adam nie raz golił wąsa, teraz jeździ w rajdach, a ja i tak nie potrafię go sobie wyobrazić inaczej niż z wąsem, w granatowo-srebrnym kasku z red bulla i kombinezonie skoczka 😉 myślę, że Wy też nie.
Przejdźmy jednak do meritum – Olimpiada w Salt Lake City. Wprawdzie był to już 2002 rok, ale dla mnie to ciągle był ten sam czas (bez podziału na lata czy sezony), który skończył sie dopiero z porzuceniem skoków przez Pana Adama. Idealne medalowe rozstrzygnięcie? Jedno złoto Sven, drugie Adam. Pomijając Simona Ammana, który odebrał mi wszelką nadzieję na złoto, pozostało trzymać kciuki za srebro i brąz…
I mieli się wymienić i co?!
I Pan Adam – czego mu gratuluję – stanął na wysokości zadania, a latawiec zaliczył glebę i ostatecznie był czwarty w drugim konkursie. Popłakałam się. Mumin i Padre też – ze śmiechu! Nie ukrywam, że do dziś mamy z tego polewę.
Ale najfajniejsze jest to, że miłość do Svena padła, a miłość do Pana Adama trwa nadal i ilekroć widzę jego uśmiechniętą mordkę w – dzisiaj już płaskim – Samsungu i moja mordka się cieszy.
Na koniec pozostaje mi tylko zacytować klasyka „leć Adam, leć” i podziękować Panu Adamowi za jedne z fajniejszych wspomnień i za to, że dekarz z Wisły pozostał skromnym facetem i pokazał wszystkim, że Polak potrafi!
A Ty jakie masz najlepsze wspomnienie z Adamem Małyszem? Pochwal się w komentarzu.
I nie zapomnij zerknąć do naszego sklepu i wybrać sobie koszulkę!