Przyznam się bez bicia, że ni smaku, ni zapachu, tudzież składników wafelków nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że zbierało się naklejki. Ze zwierzętami. Więcej wspomnień brak 😀
Może poza wierszykiem: „Kuku Ruku jest śmierdzące, bo kosztuje dwa tysiące, nadziewane heroiną i od tego dzieci giną…”
Kiedy wspominam Kuku Rurku na myśl przychodzą mi dwie rzeczy: właściwie nie same wafelki, lecz przebłyski reklamy i sklepik szkolny – czyli to magiczne miejsce, gdzie mogłeś znaleźć ok. 20 żelaznych produktów do kupienia, gdzie pędziło się co tchu na każdej przerwie z grzechoczącym rytmicznie bilonem (ewentualnie papierkiem o nominale 5000 – 10 000 zł), gdzie przed małym okienkiem ustawiały się gigantyczne kolejki, a próba dopchania się do sprzedawczyni i upragnionego kupna czy to Kuku Ruku, czy Andrutów czy soku w woreczku („Siki Weroniki”) przypominała zmagania Hulka Hogana w szczytowej formie na wrestlingowych ringach.
O sklepiku rozpiszę się kiedy indziej (trzy razy zmieniałem podstawówkę i w każdej sklepik wyglądał podobnie).
Tymczasem wrzucam na dół reklamę wafelków i mam do Was dwa pytania:
1) Napiszcie jaki miały smak i do czego go można porównać?
2) W te dymki komiksowe na naklejkach wpisywało się coś, czy miały walor wyłącznie edukacyjny?