Karteczki

Karteczki

Jedną z najlepszych zabaw lat 90, która dostarczała nam najwięcej frajdy było zajęcie, które leżało u zarania rozwoju ludzkości: podobnie jak nasi praprzodkowie z zapamiętaniem trudniliśmy się zbieractwem.



Od upadku muru berlińskiego, aż do końcówki lat 90 przez Polskę przelewały się szaleńcze fale, które sprawiały że niczym chomiki magazynowaliśmy kolejne kultowe przedmioty: kulki z automatu, naklejki Kuku-Ruku, komiksy z Gumy Donald, albo obrazki z gumy Turbo.

Zdecydowanie na szczycie listy, jako symbol symboli, esencję owego zbieractwa można wymienić szał zbierania karteczek.

Brzmi tajemniczo?

Już wyjaśniam.

Karteczki do segregatora

Kluczem były niewielkie karteczki z małych notesów lub segregatorów.

Karteczki najczęściej przedstawiały ulubione postacie teledysków i bajek, które to również szturem wdzierały się do Polski za pośrednictwem kaset VHS, dobrodziejstw Polonii 1, raczkującego Polsatu, wszędobylskiego BRAVO czy (w późniejszym okresie) anglojęzycznego Cartoon Network i kultowego RTL 7.

Karteczki król lew
Karteczki z królem lwem miały największą wartość

Nie wiem do dziś co spowodowało ten fenomen – przypuszczam, że na fali dóbr zachodniej kultury masowo przywożonej do Polski po 89, karteczki zaskoczyły bo były ładne, kolorowe i co najważniejsze – tanie i masowe.

Były niesamowicie popularne – handlowało się w każdym zakamarku Polski.

W latach młodzieńczych dwukrotnie zmieniałem miejsce za mieszkania – karteczkowy boom zastał mnie na Mazurach, gdzie wymieniałem się jak oszalały. W 3 klasie podstawówki wróciłem na Śląsk – a zasady i reguły gry w Tychach były identyczne jak w Brodnicy.

Handel kwitł bujnie tu i tu. Pamiętam, że po powrocie byłem prawdziwym dealerem – karteczki z północy okazały się unikalne. W krainie hałd, krupnioka i węgla nikt takich nie posiadał.

Po co się zbierało karteczki?

Zbierało się je po to, by mieć ich jak najwięcej, jak najlepszych. Wymieniało się tymi karteczkami z innymi, by kolekcja niczym w muzeum obrazów była jak najbardziej różnorodna. Tyle.

Leo i Kate - karteczki.
Na karteczkach znajdowały się postaci z bajek, muzycy i… ulubieni aktorzy 😉

Cała rodzina tym samym zamieniała się w plemię myśliwych, wyczulonych przez potomostwo na wyszukiwanie rumianych, bajkowych, wydrukowanych postaci popatrujących zalotnie zza sklepowych witryn.

Przy każdej nadarzającej się okazji uczulało się rodziców, babciów, wujków i ciotków. Każdy z nich miał za zadanie na targach, w sklepach papierniczych, kioskach pilnie wypatrywać notesów, a gdy takowy znalazł – zakupić natychmiastowo.

Nawet w ciemno.

Jeżeli ktoś miał w rodzinie tatę, który regularnie wyjeżdżał za zachodnią granicę – to był prawdziwy dopust boży. Dzięki przywożonym przez rodzica z niemiec utensyliom szybko stawałeś się podwórkowo-karteczkowym Don Corleone, które w przypływie łaskawości mógł wymienić się z kolegami kilkoma najcenniejszymi eksponatami swojej unikalnej kolekcji.
Oczywiście to nie było tak, że karteczka karteczce równa – sami ustalaliśmy skomplikowany system wartości.

Nie pytajcie o prawo podaży i popytu – nie wiem do dzisiaj co i jak decydowało, czemu jedna karteczka z Dalmatyńczykami, była więcej warta niż ta z Sailor Moon. I czemu najcenniejsze były te z królem lwem. A była to różnica niebagatelna! Za jednego króla lwa można było dostać nawet 10 karteczek z innych bajek:

Segragator do karteczek
Segregator był niezbędny.

Dzięki karteczkom i my, małolaty, mogliśmy liznąć zasad kwitnącej błyskawicznej młodej, polskiej, szalonej gospodarki rynkowej.

Co karteczki mają wspólnego z gospodarką?

Negocjacje dotyczące wymiany były zawsze bardzo zażarte, emocjonujące i bezwzględnie kapitalistyczne niczym mokry sen Janusza Korwin-Mikkego. Często trwały kilka godzin. Wymagały odpowiedniogo przygotowania i solidnych argumentów.

Nie jest łatwo przekonać kolegę, że jego Timon i Pumba na karteczce, są warci zaledwie jednego Herculesa, Myszkę Miki i sztandarowe ujęcie Kate i Jacka z Titanica, podczas gdy zdajemy sobie sprawę, że rynkowa wartość naszego obiektu pożądania wymagałaby jeszcze przynajmniej dołożenia Scoobiego Doo, Pocahontas , Spice Girls i tej z misiami, którą mieli wszyscy.

A negocjacje to nie wszystko!

Sama karteczka jako najbardziej pożądane dobro naturalne bardzo często służyła do korumpowania kolegów przy podwórkowych niesnaskach lub osiągnięcia innych korzyści wobec koleżanek (takich jak zabawa w doktora).

Tytułem dygresji szkoda, że tę cenną naukę zabił czas i lekcje przedsiębiorczości w liceum. Wszystkiego trzeba się było po studiach uczyć jeszcze raz na nowo.

Żeby sobie uświadomić ogrom tej manii, warto nadmienić, że nasze kolekcje liczyły od kilkuset do kilku tysięcy (!) sztuk.

Półki puchły od kolejnych segregatorów.

Niestety nie wiem co się stało z moim sporym zapasem. Chyba przepadł przy kolejnej przeprowadzce.

A wy zbieraliście karteczki? Gdzie je trzymaliście? Ile ich mieliście?

O autorze

Urodziłem się w roku 86, równiutko 3 miesiące po tym jak reaktor w Czarnobylu eksplodował światłością wiekuistą. Ubóstwiam Baldurs Gate, Heroes III i dobrą muzę z lat 90. Jestem zapalonym fanem białych majteczek Anny.

Powiązane posty

Subscribe
Powiadom o
guest

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
kamil
kamil
7 lat temu

Pamiętam jak u nasz w podstawówce wszyscy się wymieniali. Córka mojej siostry bliźniaczki ostatnio podarowala jeden mały segregator dla mojej córki. Piękne to były lata:)

Piotr Kronenberger
Piotr Kronenberger
7 lat temu

Oj, zbierało się, zbierało… Pamiętam ten szał 🙂

Moje pokolenie żyło chyba w najlepszej epoce…

Marlena Mielczarek
Marlena Mielczarek
7 lat temu

zbierałam