Były takie przedmioty, które po prostu były…
I zbierało się je, bo były fajne. I fajnie było mieć ich dużo.
Wydaje mi się, że ciężko byłoby wytłumaczyć dzisiejszym dzieciakom, na czym polega idea zbieractwa. Co jest takiego super w tym, że po prostu masz… I cieszysz się, bo w Twojej skrzyni ze skarbami co tydzień przybywa nowa kulka. Albo kulki.
Zresztą, nie ważne co się zbierało. Nie ważne czy były to karteczki, czy obrazki Gumy Turbo, czy komiksy z gumy Donald, czy zabawki z Kinder Niespodzianki. Ważne, że się zbierało.
Dzisiaj być może ktoś by zadał absurdalne pytanie: „po co”? W latach 90, po usłyszeniu takiego pytania, napotkałby tylko niemożebnie uniesione ku górze brwi i zdziwione spojrzenie.
– Jak to po co? Żeby zbierać! I mieć! Bo to fajne!
Trzy żelazne powody. Nie do obalenia.
Czy kulki służyły do zabawy?
Pewnie jakoś tak. Pamiętam, że kombinowaliśmy z nimi różne wersje dziwacznych gier (ale zasad za nic sobie nie przypomnę) – jednak najważniejsze stale było to, by je mieć. Jak najwięcej, w różnych kształtach i odmianach.
Kupowałem je na odpustach, koloniach w sklepach z pierdołami, na targu i pamiętam, że można było je wygrać w niezliczonych automatach z zabawkami (a w latach 90 automatów tych było istne zatrzęsienie, gdy weszły na stałe monety do obiegu, pożerały nieskończoną ilość bilonu).
Jeżeli macie jakieś wspominki o kulkach – np. zasady gier, podzielcie się w komentarzu, będę dźwięczny.