MMMBop przypomniał mi jakiś czas (+/- pół roku) temu Leon, którego pozdrawiam serdecznie. Wysłał na FanPage Magicznych wiadomość, ze standardowym pytaniem: „a to pamiętasz?”.
Banan od ucha do ucha od razu mi wskoczył, toż to HANSONY! Zespół, który zapamiętałem jako dzieciaki, gdzie najmłodszy był w moim wieku, dzisiaj wygląda tak:
O ich sztandarowym numerze zapomniałem na bardzo długie lata – dziwne, po nawet podczas zwyczajnego, wieczornego przeglądania YouTube piosenka nigdzie nie pojawiła się w polecanych.
Pamiętam, że w latach młodości przez parę miesięcy na Hanson był prawdziwy szał, a MMMBop królował na szkolnych dyskotekach. O popularności zespołu w Polsce decydowała liczba artykułów i plakatów w Bravo – a tam trio pojawiało się regularnie przez parę miesięcy co tydzień.
Z tym większą przyjemnością odtworzyłem numer, zobaczyłem cały teledysk (chyba pierwszy raz w życiu, bo wcześniej tylko fragmenty na liście 30-Ton).
No i stało się – MMMBop okazał się tym gatunkiem piosenki, przez który bez opamiętania gwałci się przycisk „odtwórz ponownie”, aż do zwichnięcia palca:
Równie wielką (a może nawet większą) popularnością cieszyli się w Stanach, do tego stopnia, iż musieli wydać biografię (!) prostującą pirackie biografie, które na ich temat się ukazały.
Wydać biografię prostującą biografię.
W wieku 16 lat.
Nieźle.
Jak to zwykle w przypadku takich zespołów bywa – okazali się (dla mnie) kapelą jednej piosenki, o której dość szybko się zapomina.
Na szczęście mamy YuTubka, który po latach pozwala odgrzebać takie rarytatasy. Niżej znajdziecie jeszcze dwa nagrania, jedno z wykonania MMMBop akustycznie, a drugie to cover Ain’t No Sunshine.
Zdolne chłopaki:
Ale to nie koniec 😉
Z Hansonami wiąże się jeszcze jedna, może niezbyt chwalebna historia ze szkoły podstawowej, która mocno utkwiła mi w pamięci.
W tej historii istotni są trzej bohaterowie: Pan Sz., srogi, acz sprawiedliwy wuefista o sumiastych wąsach, twardym charakaterze, odziany w dres błyszczący przed którym drżała cała szkoła. Pan. Sz. lubił porządek na lekcjach, nie lubił nadmiernego gadania i wygibasów w czasie do tego nieprzeznaczonym. Jedną z metod przywołania do porządku niepokornych uczniów, był rzut piłką koszykową, którą nawet z odległości kilku metrów trafiał z zabójczą precyzją w czerep przeszkadzającego gaduły.
Drugą osobą jest Pani H., nasza wychowawczyni do klasy 3, która dzięki spiętemu na czubku głowy kokowi, wielgachnym okularom, nieco zasuszonej aparycji i skrzekliwemu głosowi idealnie wpisywała się w mit wychowawcy-starej-panny-hetery, która zmusiłaby do rozwiązania matematycznego zadania z gwiazdką nawet sierżanta Hartmana z Full Metal Jacket.
Ostatnią osobą jest Pani L., również wychowawczyni, niestabilna psychicznie, co wynikało również z nauczycielskiego staropanieństwa i narzuconego na ramiona przez 365 dni w roku paskudnego sweterka. Żywiliśmy do siebie szczerą, trwałą i wzajemną nienawiść. Dodam jeszcze, że Pani L. co tydzień mi groziła, że nie zdam, z mściwą satysfakcją wpisując mi jedynkę do dziennika. A uczyła muzyki.
Kurwa mać.
Nie zdam.
Z muzyki.
<ściana>
A wracając do Hansonów: byłem w tedy może w 4-5 klasie. To był szczyt popularności trio, w każdym nowym egzemplarzu Bravo musiała się znajdować minimum jedna strona poświęcona ich dokonaniom.
Razem z moim ówczesnym przyjacielem – Mateuszem, wpadliśmy na genialny pomysł: przerobimy piosenkę The Hansons na rockową balladę o wielkiej miłości Pani H. (wychowawczyni – hetery) i Pana Sz. (najkrwawszego wuefisty na Śląsku).
Nie muszę dodawać, że wyszedł z tego obrzydliwy, paskudny, chamski paszkwil, najniższych lotów.
Piosenkę zaczęliśmy tworzyć od refrenu, wstawiając słowo „dupa” – co fonetycznie się jak najbardziej zgadza. Do dzisiaj zresztą słyszę w tej piosence: dupa, dup, dup, duupaaaa.
Żeby nie pozostać gołosłownym:
Jedna zwrotka była o owłosionej dupie Pana Sz., druga o zasuszonej dupie Pani H.
I te dupy złączyły ich miłością.
Ja pierdolę.
Nawet jak teraz to piszę i czytam co wypociłem, czuję takie zażenowanie, że najchętniej palnąłbym sobie w łeb z dzidy laserowej.
W klasie bardzo często porozumiewaliśmy się za pomocą kawałków kartek przesyłanych między stolikami lub między sobą siedząc w ławce – więc podczas lekcji muzyki, zamiast wkuwać na pamięć jakąś gównianą piosenkę typu Serce w plecaku, oddaliśmy się twórczemu zapałowi dopisując po wersie nowej wersji przeboju.
W niecałe 45 minut tekst był skończony. Niestety, tworzenie hitu pochłonęło nas do tego stopnia, że przestaliśmy zwracać uwagę na to co się dookoła dzieje. Co skrzętnie wykorzystała Pani L., muzyczka o duszy Attyli.
Nie wiadomo kiedy i jak, wychynęła nam zza pleców, konfiskując obciążający materiał.
To był jeden jedyny raz, kiedy całe życie przeleciało mi przed oczami.
Sama myśl, że piosenka dup, duuuup, dup, dup, duupaaaaa (owłosiona), miałaby się dostać przed surowe oblicze Pana Sz. powodowała, że serce zaczęło walić tak, że mało co nie łamało żeber.
Ręka, noga, mózg na ścianie.
Ale nie trafiła.
Był to jeden, jedyny raz, kiedy się zdziwiłem, a Pani L. zachowała się fair, nie pokazała tej piosenki bohaterom, zniszczyła ją. Choć nie odmówiła sobie przyjemności trzymania nas przez kilka dni w niepewności.
Całość rozeszła się po kościach, chyba dostaliśmy jakieś negatywne oceny z zachowania.
Dziś myślę, że uratował nas przede wszystkim Mateusz, który był dużo zdolniejszy niż ja i miał zdecydowanie lepszą opinię (za co mu wielka chwała) – a dupowe tekścidło mu zdecydowanie bardziej zaszkodzić.
I na zakończenie, mam nadzieję, że jeżeli dotarłeś do końca tego tekstu – już zawsze w MMMBop będziesz słyszał dupa, dup, dup, duuuupaaaaa 🙂