Za co kochało się MacGyvera?
Przede wszystkim za przewidywalność. Za moment, kiedy znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i będzie musiał użyć swojej supermocy do stworzenia czegoś z niczego. Samolot z betoniarki i rurek? Bez problemu. Tamowanie wycieku kwasu czekoladą – jak najbardziej! Zwiększenie żywotności akumulatora za pomocą tabletek aspiryny – czemu nie? (BTW: Podobno to rzeczywiście działa, nawet w którymś odcinku weryfikowali to Pogromcy Mitów)
Ot, człowiek Renesansu w służbie Fundacji Feniks. Czym zajmowała się owa tajemnicza Fundacja? No cóż, tym czym fundacja w Nieustraszonym – walką z wszelakim złem tego świata. Tam gdzie służby specjalne USA stawały się bezradne.
Do tego w każdym odcinku musiał poznać ładną panią uwikłaną/zaangażowaną w sprawę, którą trzeba było się zająć – oczywiście nie muszę dodawać, że na linii damsko-męskiej zawsze iskrzyło (choć bez grande finale jak w przypadku Bonda).
Każdy odcinek zaczynał się zawsze kilkuminutowym preludium – w którym MacGyver rozwiązywał mikrosprawę (otrzymywaliśmy wówczas najczęściej próbkę jego niesamowitych, konstruktorskich umiejętności – bądź to zbudował samolot z silnika betoniarki lub dopalacz z rakietnicy.
Siła postaci i konstrukcji fabularnej sprawdziła się właśnie w formie serialowej – przy filmach długometrażowych (a powstały 3) była męcząca.
Kochałem go również za miażdżące intro. Odkąd MacGyver zagościł na Youtubie, mogę to puszczać jak Koń Rafał hasać – do porzygu.
Z perspektywy czasu, bardzo imponuje mi postanowienie twórców serialu, gdy chodzi o doskonale widoczną niechęć do broni głównego bohatera – wyznaczyli sztywną linię fabularną, której cały czas się trzymali.
MacGyver pokonywał przeciwników sprytem i szybkością – nigdy siłą.
Postać grana przez Andersona nienawidziła wszelkiej maści pistoletów, karabinów i innych rur służących do robienia dziur w drugim człowieku. MacGyver brzydził się jej i nigdy nikogo nie zabił. Może poza Murdockiem, który był głównym, shwartzcharakterem i pojawiał się w kilku epizodach naprzemiennie nieodwracalnie ginąc i niespodziewanie zmartwychwstając.
Podobnie jak Drużyna A – agent-wynalazca, choć powodował niezliczone eksplozje, wybuchy i palpitacje, nie krzywdził nikogo bardziej niż kilkoma siniakami, zawsze wychodząc z perypetii bez szwanku. Najlepsze było to, że ten brak śmierci przeciwników u widzów nie budził zdziwienia, sprzeciwu, ani oburzenia – tak było i już. Nikomu to nie przeszkadzało.
Odcinek, który utkwił mi najbardziej w pamięci?
Z mrówkami. Pamiętam inwazję mrówek w tropikalnym lesie, którą tylko MacGyver mógł powstrzymać. Poprzez wysadzenie tamy. Oczywiście udało mu się. Ale wspomnienie wędrującej, mrówczej watahy do dzisiaj budzi delikatne dreszcze.
Pierwszy odcinek MacGyvera
Tradycyjnie wrzucam pierwszy odcinek (tutaj mamy wyrzutnik rakietowy), całą resztę znajdziecie na cda.
PS: Wiesz jak MacGyver miał na imię?
UWAGA SPOILER!
Angus MacGyver 🙂