Ale nie o kreskówkowym Reksiu będzie, tylko o mojej pierwszej strzale – czerwonym, małym rowerku dla dzieci – Romecie Reksiu. Ileż ja sią musiałam wycierpieć na początku, gdy Mumin postanowił nauczyć mnie jazdy na rowerze!
Nie pamiętam ile miałam lat, może z 7. Mumin zabrał mnie jakieś 50 metrów od domu na asfaltową drogę między ogórdkami, po której właściwie nie jeździły samochody. Oczywiście po obu stronach drogi był żywopłot – naturalny element ogródków.
No nie powiem, nie wychodziło mi na początku, a Muminowi (z natury kochanemu cholerykowi) puszczały nerwy. Kiedy kolejny raz wjechałam w krzaki i wywaliłam się, nie wytrzymała i w niedelikatnych słowach uświadomiła mi, jakaż jestem beznadziejna i że ona dłużej nie wytrzyma!
I poszła! Ale ponieważ zawziętość odziedziczyłam po niej, pozbierałam się i 20 minut później śmigałam jak wariat J a wszystko to na moim pierwszym rowerze Reksiu. Kochałam go!
I szalałam do upadłego osiągając nieziemskie prędkości.
Do dzisiaj mam bliznę na całe kolano od wywalenia sie na żwiroku, bo nie zapanowałam nad maszyną 😉 chyba dlatego do dziś lubię prędkość, adrenalinę i wiatr we włosach!
Mam nadzieję, że też mieliście swojego Reksia, no ewentualnie BMX’a. Ale to w sumie już nie to samo, nie ten szacun! Reksio rulezzz. Dzisiaj można go co najwyżej kupić na aukcji – jakiś model z 89’ czy coś w podobie. Ale zawsze… I byle czerwony 😉