Nie spodziewałem się tego, że wrzucając na stronkę facebookową Magicznych lat 90 obrazek z podręcznika matematyki, wywołam taki odzew. Lajków, komentarzy, udostępnień było co niemiara. A to znaczy, że wszyscy pałaliśmy do matematyki równie intensywną miłością.
Hehe.
Dobra, koniec z żartami.
Coś w tym jest, że to co za dziecka wspomina się najgorzej, po latach wraca jako jeden z najwyraźniejszych sentymentów.
Nie będę oryginalny, jeżeli powiem, że nienawidziłem tej książki. Bez szczególnego powodu. Za to, że była, że miała dużo zadań, które były dodatkowo odziane w pseudozabawne historyjki. I mogę się tylko domyślać, że podobne zdanie podzielają tysiące niedoszłych Pitagorasów.
Oczywiście, uczciwie rzecz biorąc, ze swojej strony nie wykazałem się ani cieniem ambicji, by próbować wypełnić obietnicę ze strony tytułowej podręcznika. Relacje nasze można było określić jako szorstką przyjaźń z konieczności.
Z lekcji z tą cudowną książką pamiętam dwie rzeczy:
a) Numeracje zadań w zależności od rozdziałów, nauczycielka mówiła wtedy: w domu zróbcie zadania od 1.10 do 1.15. Dramat.W sumie w domu siedziało się tylko nad matematyką. O ile się siedziało, a nie liczyło na koleżeńską pomoc na przerwie.
b) Na końcu strony (rozdziału) było zadanie z gwiazdką. Z wyższej półki. U nas przeznaczone dla ochotników. A tych zawsze jakoś dziwnie było brak.
„I to zostaniesz Pitagorasem” to był istny horror. Ale jak większość horrorów z dzieciństwa miło się go wspomina.
PS: Ktoś jeszcze, poza mną, czuje się oszukany :)?