Zanurzymy się w fascynujący i mroczny świat znajdujący się pod niewielkim miasteczkiem Tristam. W świecie tym obudziło się starożytne zło, które jako dzielny poszukiwacz przygód musimy pokonać.
Dziś rzecz będzie o kilku wspomnieniach związanych z grą, która pożarła sporą część mojego dzieciństwa, grą będącą zdecydowanie w czołówce klasyki PC wszech czasów – czyli fantastycznym Diablo 1.
Wiem, że być może dla wielu fanów dwójki Diablo może się to wydać gorszące, ale Diablo 1 na zawsze pozostanie dla mnie… numerem 1 🙂
Diablo, nie bez kozery, jest uznawane za grę kultową. Praojca gatunku, który wyznaczył standardy, na których bazuje się do dziś.
Na mnie gra wywarła kosmiczne wrażenie, gdy jako dziewięciolatek z przejęciem towarzyszyłem Sławkowi (znajomemu rodziców), który przebijał się przez kolejne poziomy.
Co zdecydowało, że ta gra tak przydała do gustu również mi?
Niesamowita grywalność
Szczątkowa fabuła, kilka powtarzających się questów nie przeszkadzało w zapętlającym się szaleństwie odkrywania mrocznego świata. Olbrzymi wpływ miał na to genialny koncept z unikalnym losowaniem poziomów, przez co za każdym razem przygoda była nieco inna, a odkrywanie podziemi, jaskiń, lochów czy też czeluści piekła nigdy się nie nudziło.
Zwłaszcza, gdy tą samą postacią zwiększałem poziom trudności i rozpoczynałem przygodę po raz czwarty.
Ja walczę, Twoje potiony
Diablo umożliwiało unikalny styl rozgrywki, we dwójkę – gdzie jedna osoba sterowała główną postacią, zaś druga była odpowiedzialna za wciskanie na klawiaturze numerów odpowiedzialnych za wybieranie potionów.
Funkcja, wbrew pozorom, była bardzo istotna zwłaszcza gdy robiło się gorąco.
Identyfikacja przedmiotów
Dreszcz podniecenia, który towarzyszył podczas odkrywania znalezionych przedmiotów, jest najprzyjemniejszym wspomnieniem związanym z grą.
Genialny algorytm powodował, że na odkrycie statystyk zbieranej broni, zbroi i pierścieni czekałem niczym legendarny ojciec Anona z pasty o fanatyku wędkarstwa wpatrzony w spławik.
Oblizując wargi, z magiczną poświatą bijącą z oczu.
Zwłaszcza, gdy w sakwie nie było scrolla identyfikacji, a znaleziony przedmiot podświetlał się na brązowo – dając do zrozumienia, że z bebechów potwora wypadł wyjątkowo potężny artefakt.
Z przedmiotami wiązała się też szalona pogoń za nabijaniem statystyk, by w końcu mix siły i kondycji pozwolił wypróbować zebrane 8 save’ów temu ostrze na nacierających zewsząd hordach.
Podobnie było z chęcią wypróbowania nowego czaru, gdy książka w końcu zmieniła barwy z krwistą, na niebieską, pozwalała się przeczytać i zapamiętać.
Klimat, klimat, klimat…
O sukcesie diablo zdecydowało wyśmienite połączenie mrocznego klimatu, z zapierającą dech grafiką (na którą miło popatrzeć nawet dzisiaj) i bardzo ciekawie nakreślonymi postaciami pobocznymi.
Gra zachowała idealny balans między prostą rąbanką, a fabularno-otoczkowymi smaczkami, które decydowały o jej oryginalności.
I te legendarne czaszki wypełnione maną i krwią…
Muzyka
No cóż, muzyka jest nieodłącznym elementem klimatu, ale w tym miejsc warto to mocno podkreślić – gitarowy motyw sączący się w tle z głośników, przenikał do szpiku kości, stając się znakiem rozpoznawczym Diablo. Podobnie zresztą jak tła dźwiękowe towarzyszące prowadzącym w głąb ziemi lokacjom.
Siła, magia czy patyk z cięciwą?
Warto wspomnieć również o zachowanym balansie między trzema postaciami do wyboru – to co mnie urzekło najbardziej, to fakt, że rozwój poszczególnych statystyk, był uzależniony od ich klasy – pewnie, można było ładować wojownika magią, ale po co?
Czary rzucał wolno, a mnożnik punktów magii na manę był mizerny.
I odwrotnie – nie było sensu robić z maga Pudziana, bo szybkość jego uderzeń, była smoliście wolna, a za posługiwanie się bronią nie otrzymywał dodatkowych bonusów rosnących wraz z doświadczeniem.
Miły powrót po latach
Gdy po kilku latach, w erze szerzej dostępnego internetu wróciłem do Diablo 1, miło było rozpocząć przygodę z dodatkami – Hellfire, dodającym nowe poziomy oraz postaci (do mnicha nigdy nie potrafiłem się przekonać), a także modem The Dark, który wrzucił rozgrywkę na zupełnie nowy poziom.
Tam też pojawiła się moja ulubiona postać – Bardka, która dużo lepiej niż łuczniczka, łączyła cechy wojownika i maga, a do tego mogła się posługiwać dwiema brońmi (!).
Diablo pochłonęło mnie więc na kolejne miesiące, dostarczając taką samą porcję zacnej rozrywki. Zwłaszcza, gdy w końcu znalazłem listę wyjaśniającą, jakie bonusy dają kapliczki 🙂
Na deser mam dla Was jak zawsze doskonały film z arnh.eu, który pozwalam sobie zamieścić: